... czyli czasem trzeba zaszaleć ;)
Czytelnicy mojego poprzedniego bloga pewnie wiedzą o kłopotach z moim starym (22 lata) samochodem, który po zapaleniu się w styczniu 3 lata temu i pęknięciu nagrzewnicy w kwietniu, w czerwcu 2011 roku wylądował w warsztacie po raz kolejny... :/ W tym momencie stał się on dla mnie całkowicie bezużyteczny - koszty napraw były przytłaczające :( Autko było oczywiście "na chodzie" - tzn. miało wymienioną instalację gazową i elektryczną, nowe "cosie" przy układzie kierowniczym (końcówki panewek????), nowe tarcze hamulcowe, nową nagrzewnicę, wymienioną butlę... ale był to już raczej samochód dla hobbysty-entuzjasty, który sam sobie będzie przy nim grzebał - miałam za zatem chęć oddać w dobre ręce za drobną opłatą, co nastąpiło pół roku po opisywanych wydarzeniach ;)
Ponieważ ja już nim jednak jeździć nie mogłam (dużą rolę odegrał tu czynnik psychologiczny - tzn. pamięć kłębów dymu wydostających się spod maski :P), niezbędny stał się zakup nowego samochodu :)
Nieoceniony okazał się tutaj nasz sąsiad (ekspert w tej dziedzinie), z którym wyruszyliśmy w ostatnią sierpniową niedzielę 2011 roku na wrocławska giełdę (odkryłam przy okazji, że mieści się ona przy drugiej siedzibie "Rupieciarni" :P). Udało się kupić autko. Był to 13-letni Opel Astra - nic szczególnego, relatywnie niedrogi, bez bajerów - dla mnie jednak cud techniki :P okupiony pożyczką :P
Gdzie tu szaleństwo?
Przyjechaliśmy z Kłodzka do Wrocławia. W ciągu niecałych dwóch godzin kupiliśmy samochód. Razem ze sprzedawcami pojechaliśmy... do Bolesławca :P odebrać zimowe opony :) Przez Wrocław wróciliśmy do Kłodzka :P - ponieważ po raz pierwszy jechałam samochodem ze wspomaganiem kierownicy, wolałam poćwiczyć to na autostradzie i znanej drodze, a nie tej wałbrzyskiej :P - kto jechał, ten wie... Ponieważ Mama bardzo chciała też doświadczyć przejażdżki nowym nabytkiem, gdzieś w okolicach Barda wymyśliłam, gdzie ją zawieziemy...
Moim największym marzeniem tamtych wakacji było obejrzenie haftowanej "Bitwy pod Grunwaldem" - dzięki Dobrym Ludziom dostałam zdjęcia, ale to przecież nie to samo :P Po szybkim obiadku, o godzinie 16:00 porwaliśmy Mamę w tajemniczą podróż - o tym, że jedziemy do Częstochowy :P dowiedziała się w okolicach Opola :P :P :P Do Galerii Jurajskiej wpadliśmy biegiem na 12 minut przed jej zamknięciem! Do Częstochowy dotarliśmy co prawda w 3 godziny i 15 minut (230km), ale trochę krążyliśmy po rozkopanych ulicach... Obraz udało się zobaczyć!
Więcej zdjęć TUTAJ :)
Potem wizyta na Jasnej Górze i około 21:00 wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu...
Dzielne autko pokonało prawie 900 km jednego dnia :) Na szczęście w nocy prowadziła już Mama, a ja przysypiałam na tylnym siedzeniu...Przed pierwszą w nocy wróciliśmy do stęsknionych kotów :)
Aż dech w piersiach mi zaparło. Toż to istne dzieło sztuki.Jak długo taki haft powstawał? Brak mi słów. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCzas powstawania haftu to 1 rok 9 miesięcy (grudzień 2008 - sierpień 2010) - ale haftowało go wiele osób, w przeliczeniu na jedną osobę haftującą (8 godzin dziennie) to ok. 4,5 roboczolat.
UsuńNiesamowita wyprawa zwieńczona cudownym widokiem! Piękny haft!
OdpowiedzUsuńSzacun dla Twojej Mamy...tyle kilometrów za kółkiem. Obraz piękny!
OdpowiedzUsuńAleż Aniu! Te kilometry za kółkiem to spędziłam ja! Mama jechała tylko ostatnie 150 km!
UsuńAle to i tak dużo...moja mama oczy zamyka jak mijam się z samochodem ciężarowym, a Twoja jako kierowca śmiga :)
UsuńA prawko robiła w wieku 48 lat :P Razem ze mną :P
UsuńBitwa robi wrażenie...a autko potraktowałaś niezłym testem. Nasza "ulubiona" laguna w tym roku stała się pełnoletnia,ale chyba wcześniej grozi jej zapadnięcie na zdrowiu z powodu rdzy :P
OdpowiedzUsuńNaszemu też to groziło - musieliśmy wymieniać progi :) Zresztą - za pieniądze włożone w niego przez ostatnie 4 lata życia, kupilibyśmy inny samochód :(
Usuńhi hi na siedemnaste urodziny dostał nowe progi,bo aż straszył...ehh samochody to takie jeżdżące świnki skarbonki bez dna.Chociaż mamy jeszcze 20latka peugota i ja nie wiem czym mu pokryto blachę,ale rdzy na nim nie uświadczysz
UsuńJa jestem jednak wierna niemieckim samochodom, jeżeli chodzi o wytrzymałość :)
UsuńObraz robi wrażenie. Niesamowity.A ja muszę ci napisać, że ogromnie zazdroszczę Ci umiejętności prowadzenia auta. Ja poruszam się wyłącznie po rynku lokalnym, a za miastem oddaję kierownice mężowi. Może gdybym miała "swoje" auto byłabym bardziej odważna.
OdpowiedzUsuńByłabyś odważna, gdyby zmusiła Cię konieczność. Zawsze bałam się Wrocławia - wielki, szerokie ulice, dużo aut... Nigdy tam nie pojadę! Trauma! I około 10 lat temu Rodzynka wypadłą nam z okna, w Kłodzku żaden weterynarz jeszcze nie miał rentgena, a ona miała złamany staw biodrowy. Wsiadłam i pojechałam do Wrocławia. Przekonałam się, że ie jest straszny i teraz jeżdżę po nim tak samo, jak po Kłodzku :) Podobnie pojechałam do Gdyni, Poznania... Jeszcze Warszawa przede mą :) No, ale trzeba jeździć i to jeździć codziennie, inaczej jest ciężko.
UsuńO, Wrocław to koszmar. Światła, za światłami i tramwaje. Podziwiam Cię nadal. Mnie wyręcza w tym mąż i dlatego nie potrafię jeździć poza miastem. W mieście też mam takie straszne miejsca, ale kiedyś, żeby nie pokazać, żem sierota, obwiozłam kuzynkę męża po mieście.
UsuńWrocław jest całkiem fajny, naprawdę nie ma się czego bać :) Ale jednak podstawowym warunkiem jest codzienne jeżdżenie, jak mąż będzie Cię wyręczał, to już zawsze będziesz się bała.
UsuńJak ja zazdroszczę tego widoku , Możesz mi napisać gdzie i do kiedy obraz można zobaczyć , planuje wyjazd do Częstochowy ,, Pozdrawiam Viola ,
OdpowiedzUsuńTo był rok 2011 i ostatni dzień prezentacji obrazu w Częstochowie. Strona obrazu, którą podlinkowałam w notce, informuje, że od 2012 roku można go oglądać w Muzeum Bitwy pod Grunwaldem.
Usuńa ty Violciu gdzie beze mnie sie wybierasz ojojoj
UsuńPamiętam doskonale wpisy na Twoim poprzednim blogu dotyczące zakupu auta :))
OdpowiedzUsuńCzy ta haftowana Bitwa jest jeszcze do obejrzenia? Być może będziemy w okolicy Częstochowy.
Pozdrawiam.
Tak, jak napisałam w odpowiedzi pod poprzednim komentarzem - strona obrazu, którą podlinkowałam w notce, informuje, że od 2012 roku można go oglądać w Muzeum Bitwy pod Grunwaldem.
UsuńZazdroszczę możliwości zobaczenia na własne oczy. Mnie zostaje jedynie oglądanie zdjęć.
OdpowiedzUsuńDlaczego? Może będziesz kiedyś w okolicach Gierzwałdu i zobaczysz :) Ja też myślałam, że poprzestanę jedynie na zdjęciach :)
UsuńJa tak by the way: podziwiam Matejkę, taki mały człowiek, cierpiący na wiele dolegliwości, a tak monumentalne dzieła pozostawił.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
:)
UsuńSzacun dla Mamy...
OdpowiedzUsuńPrzecież to ja prowadziłam, ona przejęła kierownicę tylko a ostatnie 150 km z tych 900 tego dnia...
UsuńNo, widzisz jak to jest... nawet posta namęczyłaś długiego... a laury zbiera Mamusia... Trochę współczuję... ale cóż bierz przykład z Mamy. :)
UsuńNo fajnie :/ Szkoda tylko, że tak naprawdę jest odwrotnie.... to ja Mamę nauczyłam wyszywać, jak przeszła na emeryturę, prawo jazdy zaczęła robić, gdy ja poszłam na kurs - żeby też mieć, skoro ja będę już miała... ech :(
UsuńObraz prześliczny, może kiedyś uda mi się zobaczyć tego kolosa na własne oczy ( tyyylleee xxxx ) a jeżeli chodzi o samochód to my właśnie jesteśmy na etapie decyzji o zakupie , ciekawe czy w końcu osiągniemy kompromis ;) kazdy chce coś innego :) Najlepszy jest Maluch, on chce cabrioleta i koniec :D i bądź tu mądra :)
OdpowiedzUsuńDla mnie w sumie nie było problemu - miał być tani, niezawodny (jeździć miał! bez napraw!), niemiecki i w odcieniu czerwieni :P
UsuńCo by tu napisać, skoro uczucia mam mieszane odnośnie obrazu. Być może z niewiedzy. Może mnie oświecisz, bo widziałaś go z bliska... Z pewnością robi wrażenie z racji gabarytów. Ale powiedz, proszę, jak wygląda z bliska - robiło go ileś tam osób, każdy jednak robi trochę inaczej, inaczej zaciąga nitkę.
OdpowiedzUsuńTo rajd sobie urządziłyście z mamą :)
Całkowicie Cię rozumiem :) Z tak bardzo bliska nie widziałam, była barierka ograniczająca. Gdy się go ogląda całościowo, nie widać żadnych skaz, linii czy czegoś takiego. Tam chyba były wytyczne co do kierunku haftowania, a całość zszywano takim specjalnym ściegiem, aby nie było widać linii zszycia - i faktycznie nie widać :)
UsuńZ Mamą i Marcinem - zawsze jeździmy razem :)
O, to ciekawe, bo na Sobieskim na zdjęciach w zbliżeniu widać linie. To co tu mogli a tam już nie?
UsuńOglądałam zdjęcia tego Sobieskiego i jeżeli wolno mi coś po tych zdjęciach wyrokować - to napiszę, że to już całkiem nie ten poziom haftu, co Bitwa. Widać te linie, o których piszesz, kolory jakieś wyblakłe... i ogólnie jakiś taki niechlujny mi się wydaje :(
UsuńDzięki za odpowiedź :) A ten Sobieski? gdzie go można oglądnąć - bo jakoś nie kojarzę, może dlatego, że historyczna tematyka mnie nie kręci ;)
UsuńTeraz chyba w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi - bo w czerwcu była pierwsza prezentacja.
Usuńwidok bitwy jesy jest niesamowity - ale nie o tym - gdzie nie zagladne do mych znajomych i zaprzyjaznionych widze ciebie w komentarzach - wiec i ciebie zapraszam do mnie i jak ci sie spodoba zostan na dlugo - dzis jeszcze nie moge swobodnie pisac - wiec przepraszam za bledy - pozdrawiam cieplutko z odleglosci do cieciebie no okolo 70 km Marii
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło Cię gościć :) Zaraz odwiedzę Twój blog. Mam nadzieję, że i Ty u mnie zostaniesz na dłużej :)
Usuńszalona wycieczka, ale na pewno było warto :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że było warto :) My kochamy wycieczki - niezależnie od celu podróży, nawet dla samej drogi :)
UsuńMarzenia trzeba spełniać, a Tobie się to udaje :)
OdpowiedzUsuńStaram się :)
Usuń